Wróć. Zibi, wróć do mnie.
Nie
mogę się poruszyć. Nie mogę nic zrobić. Jakież to frustrujące.
Zbyszek!…
Raptownie
ocknąłem się i panicznie nabrałem powietrza, jakbym nie oddychał przez pewien
czas.
- Znowu odleciałem? – spytałem z irytacją siadając.
Michał się nie odzywał. Spojrzałem na niego. Miał
puste spojrzenie skierowane na swoje dłonie.
- Co się dzieje, Misiek? – Wyraźnie coś go trapiło.
Spojrzał na mnie z lekko przestraszonym wzrokiem.
- Czy ja ciebie, w ogóle, mogę dotknąć? – zawahał
się przez chwilę. – Bo znaczy, już cię tam w jakiś sposób dotykałem, ale to
były tylko takie muśnięcia…
Zaparło mi dech. Potem wypaliłem:
- Przekonajmy się.
Teraz
to Kubiakowi zaparło tchu. Spojrzał na swoje dłonie niepewnie. Wstałem i
podszedłem do niego powoli. Siedział on na kanapie, więc usadowiłem się przed
nim. Wyciągnąłem swoją rękę w jego stronę otwartą dłonią do góry. Albo inaczej
– jakbym chciał zaprosić go do tańca. Porównanie trochę bez sensu, cóż.
Spojrzałem na niego wyczekująco. Ten się lekko
zawahał, po czym podniósł rękę. Lekko drżała.
- Denerwujesz się? – spytałem.
- A ty nie? – odpowiedział pytaniem.
- Jak ty możesz te wszystkie emocje odczuwać? –
wyrwało mi się.
- Odczuwam te, których doświadczyłem w życiu –
odpowiedział dość opanowanym głosem, co lekko mnie zaskoczyło.
Zaczął swoją
rękę powoli przysuwać do mojej. Z każdą sekundą moje serce biło mocniej. I
szybciej. Jakby toczyło zabójczy wyścig. Nie wiadomo z czym. Dłoń Miśka była
już tak blisko mojej. Serce toczyło swój zacięty bój, a żołądek udał się w
wędrówkę do mojego gardła.
Podniosłem wzrok na Kubiaka. Gdy on podniósł swój i
spojrzałem w jego niebieskie tęczówki, poczułem jak moje policzki zalewa krew.
Dość niechętnie popatrzyłem na nasze dłonie chcąc zobaczyć, co się stało.
Mimowolnie do moich oczy napłynęły łzy, serce dobiegało do mety i przez dłuższy
czas zapomniałem jak się oddycha.
Ręka Michała przenikała przez moją. Poczułem jak
pojedyncza łza toczy swoją ścieżkę po moim policzku.
Jeszcze przez dłuższy czas patrzyłem na nasze
dłonie. Byłem… zawiedziony. Wtem Kubi zniknął. Gdybym powiedział, że rozpłynął
się w powietrzu, to chyba by było to trochę nie na miejscu. W każdym razie
zostałem sam.
Nagle poczułem wszechogarniające zmęczenie, więc
postanowiłem odciążyć umysł i pójść spać.
Następnego dnia, na treningu odwiedził nas ojciec
Kubiaka. Wszyscy byliśmy dość zaskoczeni jego przyjściem. Każdy z nas podszedł
do niego i się przywitał pytając, co go tu sprowadza. Ten nas tylko zbywał.
Dopiero po treningu pan Jarek zaczepił mnie na
korytarzu.
- Czy coś się stało? – zagadnąłem.
- Dostaliśmy wczoraj z żoną informację o przyczynie
śmierci naszego syna – rzekł smutno. – I postanowiliśmy, że powinieneś o niej
wiedzieć. Wy wszyscy powinniście.
Nigdy wcześniej nie zastanawiało mnie to, dlaczego
Misiek umarł. Teraz nagle miałem się dowiedzieć.
- Nie mam zbyt wiele czasu, więc ty przekażesz
reszcie – rzekł szybko pan Kubiak.
- Co? – spytałem z nutką wyrzutu i zakłopotania.
- Dokładnie to – rzucił pan Jarek. – Żeby nie
przedłużać, to był anewryzm. – W głosie taty Miśka było słychać szczery smutek
i ból. – Tętniak mózgu – dodał, gdy zobaczył moją tępą minę.
Wstrzymałem oddech.
- Jak to? – zdołałem jedynie wykrztusić.
- Jest to wada wrodzona. Lecz zauważyliśmy z
małżonką, iż Michał po t a m t e j bójce cierpiał na ból głowy. Zawsze się
tłumaczył, że jest zmęczony, a my nigdy nie przypuszczaliśmy, że to może być
tętniak. – Pan Kubiak rozpłakał się na dobre, za to u mnie zdołały spłynąć
zaledwie dwie łzy.
Owszem, to bolało, mimo że nadal widywałem Kubiego,
lecz to, w jaki sposób zginął był koszmarny. Jeszcze ta bójka, gdzie napadli na
nas jacyś rabusie, najwidoczniej chcąc nas obrobić. My nie chcieliśmy się im
dać tak łatwo, szczególnie, że jakieś tam mięśnie mieliśmy. Skubani mieli
jednak po dwa metry. Podczas gdy ja rozprawiałem się ze „swoim”, to ten drugi
przygwoździł Miśka do muru i uderzył jego głową o cegły. Zadałem powalający cios
swojemu przeciwnikowi i ruszyłem na pomoc Kubiakowi. Uderzyłem rabusia łokciem
w plecy, a ten się przewalił, za to Michał niemal się osunął po ścianie w dół.
Z jego głowy wypływała krew. Przytrzymałem go. Na szczęście to była jedynie
powierzchowna rana. Wróciliśmy do domu, gdy mojego przyjaciela zaczęła boleć
głowa. Wszyscy chcieliśmy zawieźć go do szpitala, lecz ten się uparł, iż to
zwykłe, niegroźne wstrząśnienie mózgu i został w domu. Po pewnym czasie wszyscy
zapomnieliśmy o tym incydencie. Też nikomu o nim nie wspominaliśmy. Obydwoje
nie lubiliśmy zgrywać twardzieli czy kogo tam.
- Dziękuję, przekażę chłopakom – uścisnąłem pana
Jarosława i się rozeszliśmy.
W stronę szatni kierowałem się na nogach z waty.
Miałem ochotę zawrócić i pobiec do ustronnego miejsca, najlepiej własnego
mieszkania i pogadać z samym poszkodowanym. Lecz chłopakom należało się
wyjaśnienie. Popchnąłem drzwi od szatni i spojrzałem na nich smutno. Ci za to
ze zdziwieniem.
- Znam przyczynę śmierci Michała – powiedziałem, po
czym zapanowała cisza pełna smutku i goryczy. Odetchnąłem i powiedziałem: -
Anewryzm. – Po dość nietęgich minach chłopaków dodałem szybko: - Tętniak mózgu.
W szatni jakby każdy wstrzymał oddech przygotowując
się do powiedzenia w myślach olśniewającego „Aaaaa”.
- Miał w sobie tykającą bombę, o której nikt nie
wiedział – rzekł Kosa półszeptem patrząc pustym wzrokiem w bliżej nieokreślony
punkt.
- Tętniak to skurwiel – skwitował Bartek.
Część z nas mruknęła przytakując, a reszta
milczała.
Dzisiaj wieczorem odlatywaliśmy do Brazylii na
trzeci weekend Ligi Światowej. Jeżeli chodzi o ostatni, ten pamiętny mecz z
Canarinhos, to był on dziwaczny. Został rozegrany dwa dni później, oczywiście
bez mojego udziału. Wygraliśmy w spektakularny sposób, w setach trzy do dwóch.
Nasza publiczność była jak zwykle fantastyczna. Oglądałem mecz w telewizji, bo
inaczej bym oszalał. Kibice fantastycznie pożegnali Miśka i Świdra, który
skończył karierę zawodnika. Teraz jedziemy do Brazylii bardzo zdeterminowani.
Chcemy dla Miśka zajść jak najdalej, bo on osobiście już nie może, a my jak
najbardziej.
W samolocie było nużąco. Połowę lotu przespałem, a
drugą przegrałem w karty z Kurkiem i Nowakowskim. Obydwoje nieźle kręcili,
przez co było dużo śmiechu. Jednak czegoś mi w podróży brakowało. Miałem wrażenie,
że coś zostawiłem w domu, bez czego nie potrafię żyć. Chcąc stłumić to uczucie,
postanowiłem się skupić na grze, co i tak nie wychodziło najlepiej.
Pokój dzieliłem ze starym-nowym współlokatorem –
Ruckiem. Dobrze się dogadywaliśmy i czuliśmy w swoim towarzystwie, więc nic nie
stało na przeszkodzie.
Już kilka dni później rozegraliśmy pierwszy mecz w
Brazylii. Był on z Kanadą, a trzy kolejne punkty wpadły na nasze konto.
Następnego dnia kolejne trzy, a trzeciego już na konto Canarinhos. Nie było łatwo
grać z nimi, gdy niesieni byli przez własny teren i kibiców. My, jak zwykle
zresztą, wspólnie wyciągnęliśmy wnioski i do Finlandii polecimy z bojowym
nastawieniem na zdobycie pełnej puli punktów. Na razie chcieliśmy odpocząć,
także zebraliśmy się w pokoju rozrywkowym (że się znalazł taki w tych
obskurnych warunkach brazylijskiego hotelu!) i puściliśmy w odtwarzaczu (szok,
że go znaleźliśmy) drugą część trylogii „Władcy Pierścieni”. Pierwszą
obejrzeliśmy w Kanadzie, a ostatnią obejrzymy w Finlandii. Jakoś tak sobie
przyjęliśmy, żeby obejrzeć.
Pod koniec filmu mnie, Igłę i Winiara dopadła
głupawka. Chichotaliśmy się z coraz to kolejnych scen filmu, aż w końcu nie
zdołaliśmy dalej tłumić swojego śmiechu. Konsekwencją było to, iż chłopaki
wywalili nas na korytarz. Nas jeszcze bardziej to rozśmieszyło. Po chwili
Michał nie zdołał ustać ze śmiechu i przewrócił się z łoskotem. Ja niemalże
zawyłem. Już po paru minutach Igła klęczał, ja trzymałem się kurczowo ściany,
co by nie glebnąć, a Winiar nadal leżał. Nie mogliśmy wytrzymać z
niepohamowanego śmiechu. Jak chłopaki zaczęli masowo wychodzić z pokoju, my
ocieraliśmy łzy. Gdy się podnosiłem, nagle ktoś krzyknął i po chwili usłyszałem
łoskot. Wszyscy pospiesznie ruszyliśmy w stronę schodów.
__________
Moje niezorganizowanie jest straszne, przepraszam najmocniej. Jeszcze zapewne wiele razy będę przepraszała, ale przynajmniej pod kolejnym chapterem, a nie wiadomością, że zawieszam bloga.
Tu trochę lanie wody, trochę wyjaśnień i jeszcze raz przepraszam, że tak późno, trochę brak mi motywacji.
Oczywiście przepraszam, jeżeli nie zostawiam komentarzy na Waszych blogach, po prostu nie mam czasu czytać, a co dopiero napisać coś konkretnego. Mam nadzieję, że po moim "kryzysie" wszystko się unormuje i na wszystko znajdę czas.
Pozdrawiam.
__________
Moje niezorganizowanie jest straszne, przepraszam najmocniej. Jeszcze zapewne wiele razy będę przepraszała, ale przynajmniej pod kolejnym chapterem, a nie wiadomością, że zawieszam bloga.
Tu trochę lanie wody, trochę wyjaśnień i jeszcze raz przepraszam, że tak późno, trochę brak mi motywacji.
Oczywiście przepraszam, jeżeli nie zostawiam komentarzy na Waszych blogach, po prostu nie mam czasu czytać, a co dopiero napisać coś konkretnego. Mam nadzieję, że po moim "kryzysie" wszystko się unormuje i na wszystko znajdę czas.
Pozdrawiam.
Nie wiem, czy to wina kataru i wszechogarniającej mnie choroby, ale widząc sam nagłówek, już miałam wilgotne oczy. To chyba jedyne opowiadanie, w którym tak naprawdę zupełnie utożsamiam się ze Zbyszkiem. I, kurczę, przepraszam, ale idę sobie płakać w samotności.
OdpowiedzUsuńBoże, nie wiem jak opisać to, co siedzi w mojej głowie kiedy czytam Twoje opowiadanie. Może zacznę od tego, że nigdy nie lubiłam czytać czyiś opowiadań. Uważałam, że tylko książki mogą być zajebiste, że tylko książki mogą wciągać i wzruszać. Twoje opowiadanie jest jak na razie jedynym, które czytam i uwielbiam! Czasami sobie siedzę i się zastanawiam, kiedy dodasz nowy rozdział. Bo czekam na tą dawkę emocji, jakie wywołujesz swoim pisaniem : ) Masz talent i nie przestawaj go wykorzystywać. Na pewno wiesz, kto napisał ten komentarz. Już dawno miałam coś napisać, ale jak widać słabo mi to wychodzi.
OdpowiedzUsuńNie pierdol o jakimś "kryzysie", bo obie dobrze wiemy, że tak nie jest! Teraz trochę wolnego, wierzę, że znajdziesz choć kilka minut, żeby pomyśleć co się wydarzy w kolejnych rozdziałach, a potem przepisać to na kartkę/do worda to pestka! Jak Ci idzie pisanie? Napisałaś już kolejny rozdział? Wiedz, że jak nie to umrzesz, obiecuję Ci to ja! Co do rozdziału to ja może nie będę się wypowiadać. Jak Kosa powiedział o tej tykającej bombie to prawie się popłakałam. Albo jak Winiar spadł. Obawiam się każdego upadku, bo każdy teraz wygląda podejrzanie.
OdpowiedzUsuńCzy w każdym rozdziale ktoś musi się przewrócić? Teraz za każdym razem boję się, że to coś poważnego. :c Przez cały rozdział miałam łzy w oczach. Masz szczęście, że nie uśmierciłaś Zbysława, bo to by się źle dla ciebie skończyło. I nie waż się mi nikogo zabijać, wystarczy, że Miśka uśmierciłaś ;_; Pisz cioto, a nie przepraszaj nas po raz 276756294, że tak późno dodałaś. Ważne, że wgl się zmobilizowałaś i w końcu mamy kolejny chapter. Powtarzam: PISZ.
OdpowiedzUsuńCzytam tego bloga i płaczę, płaczę jak dziecko. Dzisiaj znalazłam to opowiadanie i od razu całe przeczytałam. Nie wiem jak Ty to robisz, ale wiem, że nie mogę się doczekać kolejnej notki. Mam nadzieje, że nigdy nie zrezygnujesz z pisania, bo masz prawdziwy talent. Myślałaś może kiedyś żeby tego nie wykorzystać w życiu codziennym? Zarabianie na życie pisaniem jest trudne, ale pomyśl jaką będziesz miała satysfakcję kiedy się przebijesz :) Życzę powodzenia w dalszym pisaniu :)
OdpowiedzUsuń@donieek
czemu nie ma takich książek.. czytam i płacze jak dziecko. Masz naprawde ogromny talent.. Gratuluje i czekam na następny wpis.
OdpowiedzUsuńKiedy nowy chapter? :c
OdpowiedzUsuń