piątek, 9 września 2016

Epilogue

          - Hej... Najwyższa pora.
          Ujrzałem twarz Miśka ze łzą spływającą po jego rumianym policzku. Poczułem potrzebę otarcia jej, więc podniosłem rękę, która już zaraz opadła z powrotem na miejsce, z którego się uniosła.
          - No, no, nie spiesz się tak, dopiero co się obudziłeś, stary. – Michał się uśmiechnął i dotknął mojego ramienia, jakby się bał, że zechcę się podnieść.
          I faktycznie poczyniłem taką próbę.
          - Nie ma mowy, nie na mojej warcie. – Po tych słowach Kubi zdecydowanie mnie przybił do czegoś miękkiego.
          Leżałem na czymś miękkim. Gdzie byłem? I jak na zawołanie, do moich uszu dotarło pikanie. Obróciłem głowę w stronę, z której docierał dźwięk. Ekran, na którym swą drogę zakreślała zielona kreseczka, skacząc miarowo. Kardiogram? Czyli to znaczy... Rozejrzałem się dookoła. Szpital.
          - Nie umarłem – szepnąłem słabym głosem.
          - Jak już ci mówiłem, nie na mojej warcie. – Spojrzałem na przyjaciela, który strzelił swoim misiowym uśmiechem.
          Nagle mnie uderzyło. Wszystkimi siłami pochwyciłem dłoń Kubiaka, która dalej spoczywała na moim ramieniu. Serce zabiło mi mocniej, co odebrał kardiogram. Jego ręka była miękka i ciepła. Ciepła. Jeszcze raz spojrzałem na jego rumianą twarz. Taka pełna kolorów.
          - Spokojnie, już lekarz idzie – rzekł Kubi.
          - Żyjesz – westchnąłem z przejęciem, a w mych oczach stanęły łzy, które zapiekły i już zaraz ruszyły się z miejsca w dół, po moich skroniach.
          Michał się roześmiał. Jego piękny, anielski śmiech.
          - Dziwnie gadasz, stary, ale odpuszczę ci, bo dopiero co się wyrwałeś z tej cholernej śpiączki.
          Śpiączka? Ja w śpiączce? Tyle pytań i zero sił na ich zadanie.
          - Jak... – tyle jedynie zdołałem z siebie wydusić.
          - Zdecydowanie za długo – odrzekł Michał.
          Nie. Jak to się stało? Co się stało? Kiedy... Kiedy to było?
          Po chwili do pomieszczenia wszedł lekarz, który podobno się mną zajmował. Tak przynajmniej twierdził Kubiak.
          - Panie Bartman, już mieliśmy pana przenosić do pańskiego domu, jednak nie było takiej potrzeby i ogromnie mnie cieszy pańskie przebudzenie. – Zaczął swój wywód i już myślałem, że nie skończy, kiedy wyszedł i zostawił mnie i Miśka znów samych.
          - Matko, myślałem już, że ten gość nigdy się nie zamknie – zaoponował Kubiak, co wywołało u mnie zduszony śmiech, który wzdrygnął moim ciałem. – A tak poza tym, Zibi, wygraliśmy Ligę Światową. – Najlepszy przyjaciel wyszczerzył zęby i zaraz dodał: – Zrobiliśmy to dla ciebie.
          Liga Światowa. Więc mnie ominęła... Cieszyłem się z ich sukcesu, jednak musiałem wiedzieć tę najważniejszą rzecz.
          - Co... Co się stało?... – wychrypiałem.
          Misiek westchnął.
          - Niedługo będą twoi rodzice. Nie chcieli, bym ci cokolwiek mówił, ale moim zdaniem masz prawo wiedzieć. W meczu z Brazylią w Katowicach po jednej z akcji mocno uderzyłeś się w głowę i straciłeś oddech na dość długi czas. Oddech odzyskałeś, ale przytomności już nie. Akurat lądowałeś po ataku tam, gdzie podłoga była śliska. Nikt nie mógł tego przewidzieć, ale zafundowałeś nam najgorszy czas w naszych życiach. Nie masz prawa tego więcej robić, słyszysz?
          Przypomniało mi się. Ostatnia rzecz przed czarną dziurą to był mój udany atak na meczu z Kanarkami. A potem... Nic. Pustka. Choć mógłbym się założyć, że miałem jakiś pokręcony sen.
          - Tak się cieszę, że znów jesteś z nami – ponownie się odezwał Kubi.
          Posłałem mu uśmiech. Ja także się cieszyłem. Jak on się cieszy, to ja się cieszę. Kolejna łza spłynęła po policzku mojego przyjaciela. Miałem już wystarczająco sił na ten jeden gest. Podniosłem rękę i wierzchem dłoni wytarłem jego łzę. Kubiak się roześmiał. Złapał moją rękę i odłożył ją wzdłuż mojego ciała.
          - Odpoczywaj, Zibi, bo jak się zjawią twoi rodzice, a potem cała drużyna, to nikt ci spokoju nie da.
          - Kocham cię, Misiek – powiedziałem nagle.
          - Ja ciebie też, stary – odparł przyjaciel bez chwili zastanowienia.
          Uśmiechnęliśmy się do siebie ciepło, a mnie nagle ogarnęło zmęczenie. Oczy same poczęły mi się zamykać i powoli zacząłem odpływać.
          - Tylko mi już tu nie zasypiaj na tak długo, dobra? - Jeszcze usłyszałem.
          - Jasne – odrzekłem, jeszcze raz spoglądając w jego zatroskane, lecz szczęśliwe oczy i, nie wiem czy już w myślach, czy jeszcze na głos, dodałem: – Oby tylko to wszystko nie okazało się pierdolonym snem...
          I odpłynąłem.

4 komentarze:

  1. O jaa! Nie wierzę, że dodałaś końcówkę! Jest świetna!!! Masz w planach jakieś inne Zbychiały? :D fantastycznie piszesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także nie wierzę! :D
      Dziękuję, jednak ten Zbychiał udowodnił, że raczej się do tego nie nadaję. xd

      Usuń
  2. Heeej, pewnie już tutaj nie zaglądasz, ale chciałam tylko napisać, że oniemiałam kiedy zobaczyłam epilog xd jak to dobrze przypomnieć sobie te piękne czasy :D a tego bloga uwielbiałam szczególnie, cieszę się, że nie pozostawiłaś tej historii niedokończonej ;) wiem, że mnóstwo czasu już upłynęło, ale (jak widać nie ma rzeczy niemożliwych xd) gdybyś napisała coś nowego - daj znać! pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale historia. Też tu dzisiaj wpadłam po latach. Pozdrawiam Cię :)

      Usuń