piątek, 9 września 2016

Chapter 16

          Z pośpiechem szedłem do pokoju trenerskiego. Że niby ja mam nie zagrać w niedzielę!? Komuś się w dupie poprzewracało. Z Polski na piechotę bym przeszedł, żeby zagrać w finale Ligi Światowej i teraz, kiedy szansa stoi otworem, mam nie mieć możliwości gry? Kogoś tu chyba pojebało.
          Niemal jak burza wypadłem ze swojego pokoju, kiedy Winiarski przekazał mi wiadomość od Anastasiego.
          - Nie zagrasz w niedzielnym meczu. – Tak mi oznajmił.
          - Słowa samego trenera – dodał stojący koło niego nasz kapitan, Marcin Możdżonek.
          Byłem wkurwiony. Tyle pracy, tyle poświęceń i miałem nie zagrać? Musiałem! Musiałem dla Kubiaka...
          Niemalże biegiem pokonałem ostatni odcinek, który mi pozostał. Załomotałem pięścią w drzwi i usłyszałem pozwolenie na wejście.
          Położyłem dłoń na klamce i już miałem wchodzić, gdy nagle ujrzałem Kubiaka. Stał za rogiem, jakby niepewny, czy chce mi się pokazać w całości. Wyglądał na lekko zagubionego. Miałem ochotę podbiec do niego i przytulić z całej siły, ale przed sobą miałem odpowiedź w związku z tą niedorzeczną sytuacją. Wybacz, Misiek, zaraz pogadamy. W końcu robiłem to dla niego. Musiałem zagrać, musiałem wygrać. Nacisnąłem na klamkę i wszedłem do pomieszczenia.
          - Trenerze, z całym szacunkiem, ale niby dlaczego mam nie zagrać w jutrzejszym finale? – wyparowałem bezprecedensowo.
          Andrea Anastasi spojrzał na mnie mocno pytającym wzrokiem.
          - Kto ci takie bzdury nagadał? – Zatkało mnie.
          - No Winiarski i Dżdżom... – Nagle odpowiedź uderzyła mnie w twarz. – Przepraszam, trenerze, idę ich zabić.
          Ta banda idiotów ze mnie zakpiła! Ze wściekłością wyszedłem z pokoju. Jak mogłem im uwierzyć? Przecież trener osobiście by mnie o czymś takim poinformował. Ja, naiwny. Przez ten durny żart zostawiłem Kubiego samego na korytarzu, a przecież tak prosiłem go o pojawienie się! Kurwa mać, że też od razu nie wybrałem jego, co ja miałem w głowie?
          - Michał! – zawołałem na, jak to się niestety okazało, pustym już korytarzu.
          Nie obchodziło mnie, czy ktoś to usłyszy. Lecz jego nie było. Jednak musiałem znów spróbować. Wybrałem źle.
          - Michał, proszę! – krzyknąłem ponownie, niemal błagalnym tonem. Nadal nic. Zaraz dodałem szeptem:
– Misiek, cholera...
          Zacisnąłem zęby i uderzyłem pięścią w ścianę. Mogłem się tylko denerwować na siebie, bo Winiarski i Możdżonek to przecież najwięksi żartownisie w kadrze, a ja o tym zapomniałem.
          Skierowałem się do swojego pokoju. Miałem zamiar udać się na drzemkę, żeby móc oswobodzić się ze wszystkich emocji, które się we mnie skumulowały. Bez słowa wszedłem do pokoju, mijając Rucka od razu runąłem na swoje łóżko i pozwoliłem sobie zasnąć.

          Gdzie są myśli człowieka, kiedy śpi?
          W innym świecie?
          Świecie pełnym szczęścia i radości?
          Czy w takim pełnym bólu i cierpienia?
          Gdzie są myśli człowieka, który nie śni?
          W otchłani pełnej nicości?
          W bezbrzeżnym morzu zapomnienia?

          Gdzie są moje myśli po przebudzeniu? Przy Kubiaku.
          Jak bardzo bym chciał, tak nie mogę opędzić się od myśli z nim związanych. Finał już jutro, a ja potrzebowałem z nim porozmawiać, dotknąć go, choć przez moment. Nie mogłem zrozumieć, co zrobiłem, że Misiek już mi się nie pokazywał tak często jak kiedyś. Co prawda, ostatni raz jak się widzieliśmy, to Michał potraktował mnie lampą. Może to nie ze mną było coś nie tak, a z nim. Od razu przebudziła się we mnie chęć udzielenia mu pomocy. Bez chwili zastanowienia zrobiłbym wszystko. Tyle pytań i brak odpowiedzi. Potrzebowałem ich. Dla niego. Lecz nie miałem jak ich uzyskać.
          Wyczerpany natłokiem myśli, poszedłem się wykąpać. Tak, był to środek nocy. W końcu po swojej drzemce obudziłem się po trzeciej. Nie, nie obchodziło mnie, że obudzę Ruciaka.
          Byłbym okropny, gdyby mój współlokator się obudził. Ten jednak nawet palcem nie drgnął, więc żarna krzywda nikomu się nie stała.
          Po prysznicu opadłem z powrotem na łóżko. Dzisiaj wielki dzień. Dla nas, dla kibiców, dla historii siatkówki. Wygramy to. Dla niego.

          Jak poranek był dość lekki, to na miejscu ścisnęło mnie w żołądku. Kibice powoli się zbierali. Polscy przede wszystkim. Poczułem siłę wewnątrz siebie. Kubi dalej się nie pokazał. Może nie chciał mnie stresować. Może...
          - Hej, Zbychu, powiedz Miśkowi, żeby dzisiaj uważnie patrzył, bo to nasz wielki dzień! – rzucił Igła z uśmiechem, przechodząc koło mnie.
          - Słyszałeś, Misiu? Patrz uważnie, bo wygramy dla ciebie. – Uśmiechnąłem się pod nosem. – Ale nie waż się dotykać żadnej piłki! - zachichotałem.
          Po chwili jednak uśmiech zszedł mi z twarzy. Na pewno nie z powodu Amerykanów wbiegających na boisko. To ten brak czegoś. Kogoś.
          Nagle kibice polscy zaczęli skandować imię i nazwisko mojego najlepszego przyjaciela. "Michał Kubiak" rozbrzmiało w Armeec Arenie, a na trybunach pojawił się plakat z twarzą Michała. Oczy zaszły mi łzami. Piękny gest. Podniosłem zaciśniętą dłoń w stronę kibiców. Wygramy to. Dla nich. Dla niego.

__________
Wiem, czekaliście za długo.
Szacunek dla ludzi, którzy wytrwali.
W ramach przeprosin mam dla Was zakończenie tej okropnej opowieści oraz nowy obraz na blogu.
Dziękuję każdemu, kto zatrzymał się tutaj choć na chwilę i życzę bardziej konsekwentnych autorów niż ja.
Trzymajcie się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz