piątek, 9 września 2016

Chapter 17

          Jak to się stało, że prowadzimy już dwa do zera w setach, a w trzecim już dwadzieścia trzy do osiemnastu, to ja nie wiem. Kogo to obchodzi, koniec już tak blisko! Wszyscy skupieni i opanowani, lecz założę się, iż wszystkich aż roznosi od środka.
          Piłka jest po naszej stronie. Na zagrywkę po czasie dla Amerykanów kieruje się Bartek. Poklepuję go po ramieniu w celu wsparcia. Nic nie muszę mówić, znamy każde już swoje gesty. Każdy wie, że ten zawodnik potrafi być bestią na serwisie. Przybijam piątkę z Igłą i ustawiamy się na swoje pozycje. Widzę te niepewne miny Amerykanów po drugiej stronie siatki. Trochę mi ich przykro, ale przecież srebro to nie koniec świata! Ciekawe, gdzie jest Misiek, myślę, rozglądając się po hali. Nigdzie go nie widzę, jednak nie mam już czas na rozmyślanie, wracamy do gry.
          Gwizdek. Bartek posyła piłkę wysoko w górę. Uderza. As! Nieprawdopodobne. W takim momencie! I dzięki temu mamy pierwszą piłkę meczową. Wszyscy zebraliśmy się w kółko. Każdy widocznie zmęczony. Chcemy to już zakończyć. Kurek znów kieruje się na miejsce, z którego wykona zagrywkę. Podrzut. Kibice bawią się w najlepsze na trybunach. Uderzenie. I!... Niestety siatka. Jeszcze trochę, jeszcze trochę dłużej, panowie. Po stronie przeciwnej zagrywać będzie Stanley. Groźna broń USA, doświadczony i ceniony zawodnik. Damy sobie radę. Wierzę w to.
          Przed jego zagrywką tym razem to nasz trener bierze czas. Chce Amerykana wytrącić z równowagi, a nas uspokoić. Nie może nam nic przeszkodzić. Wracamy.
          Stanley wyrzuca piłkę po gwizdku, a w moim brzuchu się kotłuje. Emocje na najwyższym poziomie. Piłka już posłana, leci w naszą stronę z dużą prędkością. Igła odbiera i ląduje na plecach. Ziomek rozgrywa. Lewe skrzydło. Winiarski kiwa. Amerykanie wybraniają. Cholera. Wystawa na lewo. My stawiamy potrójny blok. Piłka obita o nasz niego. Widzę jak powoli zmierza przede mną na parkiet. Rzucam się pędem, by ją podbić. Niemal dosłownie przed moim nosem piłka ląduje w boisku. Zaklinam pod nosem. Kubiak by to obronił. Muszę się pozbierać do kolejnej akcji. Kolejna meczowa.
          Znów Stanley na zagrywce. Gwizdek sędziego. Uderzenie serca. Przeciwnik wyrzuca piłkę w górę. Piknięcie. Wybija się w górę. Kolejne piknięcie. Uderzenie. Pikanie przyspiesza. Piłka przelatuje nad siatką. Pikanie jest nie do zniesienia. Piłka przelatuje nad nami wszystkimi. Aut. Eksplozja radości. Aut! Wygrywamy! To się dzieje! Dwadzieścia pięć do dwudziestu i złoto jest nasze! Zrobiliśmy to! Wszyscy krzyczymy i skaczemy, ogarnięci euforią.
          Wywiady, wywiady, wywiady. Rozdanie nagród. Rozdanie medali. Wręczenie pucharu. Kurek Bartoletti. Radość, radość, euforia. Zdobyłem statuetkę najlepszego atakującego Ligi Światowej 2012!
          Kierowaliśmy się już do szatni na tamtejsze świętowanie, gdy nagle uświadomiłem sobie, iż to może być ostatnia chwila na spotkanie się z Kubiakiem. Oznajmiłem chłopakom, że chcę jeszcze coś zrobić i że ich dogonię. Igła obejrzał się z podejrzliwością. Uspokoiłem go gestem ręki i oddaliłem się od nich.
          - Kubi, to wszystko dla ciebie, widzisz to!? – krzyknąłem, gdy znalazłem się w ustronnym miejscu. Byłem taki szczęśliwy, bo wszystko się udało zdobyć dla niego. – To wszystko twoja zasługa – dodałem.
          Rozglądałem się przez jakiś czas z uśmiechem na ustach, statuetką w ręku i medalem na szyi.
          Serce na chwilę mi się zatrzymało, a zaraz potem ruszyło pędem, jakby chciało prześcignąć wiatr.
          - Misiek!... – odetchnąłem z radością. Łzy same napłynęły mi do oczu. Wyszczerzyłem do niego zęby i pokazałem nagrody, które dla niego zdobyłem. – Bez ciebie byśmy tego nie osiągnęli.
          - Jednak praktycznie już to zrobiliście beze mnie. – Jego słodki głos był pełen goryczy i chłodu.
          Uderzyło mnie to. Jednak Kubiak zaraz potrząsnął głową, jakby chciał przegonić myśli, które go dręczyły i obdarzył mnie swoim uroczym uśmiechem. Moje serce zalała fala ciepła.
          - Cieszę się, Zibi, naprawdę. Zrobiliście to wszystko dla mnie. Nie mógłbym być bardziej szczęśliwy.
          - Michał, ty drżysz – zaoponowałem.
          Mój przyjaciel stał przede mną i się lekko trząsł. Bał się czegoś?
          - To... to z emocji, poka mi no tę statuetkę – odrzekł.
          Wyciągnąłem rękę z nagrodą, którą pochwycił ode mnie. Poczułem przelotny chłód, którego tak mi brakowało przez ostatni czas.
          - No, popatrz na siebie, pan "najlepszy atakujący Ligi Światowej" czy może bardziej pan "najlepszy tyłek Ligi Światowej"?
          Michał wyszczerzył zęby w uśmiechu i posłał mi kuksańca w bok.
          - Hej, myślę, że oba tytuły do mnie pasują! – roześmiałem się. – Tak bardzo mi ciebie brakowało - dodałem i zanim obydwoje się zorientowaliśmy, już go zamknąłem w żelaznym uścisku mych ramion.
          Kubi zachichotał i już chciał oddać uścisk, gdy usłyszałem moją rozbijającą się statuetkę.
          - Kurna, Zbyszek, przepra...
          - Nie przejmuj się. Jak długo ty tu jesteś, to wszystkie inne nagrody nie mają dla mnie znaczenia.
          Po tych słowach Michał objął mnie i oddał uścisk. Chłód objął mnie całego. Był trochę inny niż wcześniej, bardziej przenikliwy. Jednak nadal był to ten chłód, do którego się tak przywiązałem. Mogłem pozostać tak na wieczność. Chwilo, trwaj.
          - Zaziębisz się. – Słowa przyjaciela pełne troski wyrwały mnie z tej długo wyczekiwanej chwili.
          Odetchnąłem, a on mnie lekko odsunął. Schylił się do rozbitego szklanego przedmiotu, leżącego pod naszymi nogami i rzekł:
          - Zbyszek, ja naprawdę przepraszam za tę statuetkę. I za to.
          - Ale przestań, ta statuetka to tylko kawałek szkła... – Nawet nie zdawałem sobie sprawę jak ostrego.
          Zawirowało mi w głowie i nie mogłem złapać oddechu. Spojrzałem w oczy przyjaciela i dostrzegłem w nich smutek, przerażenie oraz łzy. Spojrzałem w dół i zobaczyłem zakrwawioną, lekko przezroczystą dłoń Michała, kurczowo zaciśniętą na kawałku statuetki, który wystawał z mojego brzucha. Ból był przeraźliwy.
          - Dla... czego?... – Podniosłem oczy na zawziętą, lecz pełną bólu twarz Miśka.
          - Przepraszam, przepraszam, kocham cię, Zibi. Nie miałem wyboru, On mnie zmusił, próbowałem stać się silniejszy, przezwyciężyć Go. Nie udało się. – Łzy zaczęły płynąć po jego policzkach, a ja miałem ochotę je tylko otrzeć i zapewnić, że wszystko będzie w porządku. – On potrzebuje więcej dusz, zmusił mnie do tego, nie chciałem, walczyłem, uwierz mi... – Głos mu się łamał. – Uciekaj. Słyszysz? Uciekaj od Niego i ode mnie. Nie daj Mu się złapać, bo zmusi cię do tego samego. On nie może ciebie dopaść, uciekaj!
          - Jaki "On"? – wykrztusiłem z krwią w ustach.
          - Kosiarz.
          Lęk ukłuł mnie w serce. ON stał za Michałem i uśmiechał się. Zatrważająco. Zemdliło mnie. Traciłem krew. Nogi ugięły się pode mną. Kubi przytrzymał mnie wolną ręką, bym nie runął na ziemię, lecz drugą dalej kurczowo trzymał na szkle wystającym z mojego ciała. Kosiarz zarechotał gardłowo. Ogarnęło mnie przerażenie. Sama jego obecność wywoływała strach, więc co musiał przeżywać Kubiak, kiedy On mu groził i zmuszał do wielu okropnych rzeczy...
          Oczy powoli mi zachodziły mgłą, a chłód robił się dotkliwszy niż wcześniej. Dochodzące do mnie głosy jakby przycichły i zamieniały się w miarowe pikanie. Dość znajome uczucie.
          Kubiak nagle złożył na moich ustach pocałunek. Jak każdy poprzedni był owiany chłodem, tak ten był miękki i przyjemnie ciepły. Przymknąłem oczy, a spod jednej z moich powiek wydobyła się samotna łza.
          - Przepraszam... – usłyszałem słodki głos Miśka w moim uchu.
          Czułem jak ociężałe moje ciało było. Zacząłem odpływać. Aczkolwiek przed tym musiałem jeszcze ujrzeć po raz kolejny tę jego misiową twarz.
          Rozwarłem powieki i ujrzałem coś więcej niż się spodziewałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz